Pewnego wrześniowego dnia, tuż po rozpoczęciu roku szkolnego, moja ciocia przesłała mi link do strony zatytułowanej ,,Czy chciałbyś spędzić rok szkolny w amerykańskiej szkole średniej’’. Pewnie, że bym chciał, ale jak? Zanim zdążyłem przeczytać, co trzeba w tym celu zrobić, ten sam link z facebooka przesłała mi druga ciocia, a mama wieczorem zapytała, czy widziałem tę ofertę. Stwierdziłem, że skoro trzy osoby uważają, że mam szansę, to chyba coś jest na rzeczy, dlatego wgłębiłem się w temat. Propozycja brzmiała aż za dobrze: rok w amerykańskiej szkole średniej, zakwaterowanie u rodziny goszczącej, wszystkie koszty pokrywane przez Departament Stanu USA, czyli amerykańskiego podatnika i jeszcze do tego kieszonkowe. Nic tylko tam jechać!
Relacja Kuby Dzika, naszego trzecioklasisty, ze swojej rekrutacji na stypendium do Stanów. Zapraszamy do czytania!
O temacie zapomniałem na kilka tygodni, bo brzmiał mało realnie. Przypomniałem sobie w październiku, jak na gimnazjalistę przystało – kilka godzin przed ostatecznym terminem aplikowania. W ostatnim dniu na składanie aplikacji (do 23:00), około dziewiętnastej, rozpocząłem wypełnianie formularza aplikacyjnego, w którym na koniec, o zgrozo, zobaczyłem trzy tematy esejów do napisania w języku angielskim, po czterysta słów każdy. Musiałem opisać sytuację, w której przyjąłem na siebie dużą odpowiedzialność, jak sobie poradziłem i jakie wnioski z tego wyciągnąłem. Drugi esej dotyczył sytuacji, kiedy pociągnąłem za sobą kogoś do działania i czego mnie to nauczyło, a w trzecim miałem opisać sytuację, w której zaprzyjaźniłem się z kimś nowym i w jaki sposób. Z tego, co wiem, praktycznie każdy z kandydatów miał inne tematy – ich cechą wspólną były jednak pytania, o to, czego nauczyliśmy się w danej sytuacji i jakie wnioski wyciągnęliśmy. Aplikację wysłałem kilka minut przed 22, pod koniec walcząc z powolnym internetem. Zapewne dlatego, że więcej kandydatów wpadło na pomysł wypełniania aplikacji na ostatnią chwilę.
Oczywiście niezbyt liczyłem na to, że mogę dostać się do następnego etapu. Bardzo więc się zdziwiłem, gdy na początku grudnia otrzymałem wiadomość, że moja aplikacja została wysoko oceniona, że przeszedłem do półfinału i że w następną sobotę zapraszają mnie na spotkanie informacyjne, test z angielskiego, pisanie kolejnych esejów. W niedzielę na pracę w grupie i rozmowę kwalifikacyjną. Ogarnęło mnie przerażenie, że chyba mój angielski nie jest wystarczająco dobry na roczny wyjazd do USA, więc zajrzałem na przykładowy test z angielskiego (Eltis), który musi wypełnić każdy z uczestników programu Flex. Test nie był bardzo trudny – z próbnego, zrobionego podczas oglądania TV i kolacji dostałem 19/23, więc uznałem, że może nie będzie tak źle.
Na spotkaniu zjawiło się 150 finalistów z rodzicami, z samej tylko Warszawy (rekrutacja toczy się również w innych większych miastach, takich jak Kraków, Wrocław, Gdańsk, Poznań itp.). Poinformowano nas, że do półfinałów przeszło ok. 10% kandydatów a statystyczne szanse dostania się do finału to ok. 2%, czyli mniejsze niż na Harvard (2,5%). Było dużo logistycznych informacji, spotkanie z alumnami pierwszej edycja Flexa, dużo pytań i odpowiedzi. Na spotkaniu jeszcze bardziej zapaliłem się do pomysłu, ale równocześnie uzmysłowiłem sobie, że przejście do finału będzie graniczyć z cudem.
Po spotkaniu dostaliśmy test z angielskiego (poszedł mi lepiej, niż próbny, myślę, że dostałem blisko 100%), kolejne trzy eseje do napisania: w pierwszym musiałem opisać sytuację, w której spotkałem się z opinią odmienną niż moja i jak sobie poradziłem, w drugim opowiedzieć, dlaczego chcę wyjechać na Flexa, a w trzecim sytuację, w której zrobiłem coś dla społeczności lokalnej. Tak się rozpisałem, że brakło mi papieru i czasu, więc ostatniego eseju nie dokończyłem.
Niedzielny poranek zacząłem od pracy w grupie. Grupa składała się z 4 koleżanek, jednego kolegi i mnie. W 3 minuty mieliśmy przygotować i odegrać zwiastun z filmu science – fiction. Czasu było mało, ale się udało. Obserwował nas dyrektor polskiego oddziału American Councils i przedstawicielka tej samej organizacji z USA. Po południu miałem indywidualną rozmowę z tymi samymi osobami. Rozmowa odbywała się częściowo po angielsku a częściowo po polsku. Pytano mnie, jak bym się zachował w konkretnych, trudnych sytuacjach życiowych („co byś zrobił, gdybyś dostał obciachowy sweterek z reniferem od babci pod choinkę?” i tym podobne).
A potem przyszło najgorsze, czyli kilkadziesiąt stron dokumentów do wypełnienia – od zaświadczeń lekarskich, wykazów ocen, przez list do rodziny goszczącej, opis zainteresowań, zajęć pozalekcyjnych, po dziesiątki oświadczeń, które trzeba było przeczytać, wypełnić i podpisać (w trakcie programu nie będę pił, palił i tym podobne). Miałem na to dwa tygodnie i przyznam szczerze – przez dwa tygodnie codziennie spędzałem nad tym trochę czasu, bo było tego naprawdę dużo. Napisałem chyba najdłuższy w życiu list – do rodziny goszczącej. Dzień przed Wigilią dostarczyłem wielką kopertę ze wszystkimi dokumentami do siedziby American Councils w Warszawie.
Na początku kwietnia na facebooku pojawiła się informacja z nagłówkiem ,,Dziś poznamy finalistów w Polsce’’. W południe zadzwonił do mnie dyrektor American Councils w Polsce i poinformował, że zostałem finalistą programu Flex. Oczywiście byłem bardzo zaskoczony i do dziś nie mogę uwierzyć, że mój American Dream się spełni. Z Polski wyjadą 43 osoby, czyli dokładnie 1,6 % aplikujących. Rzeczywiście trudniej niż na Harvard.
Najlepsze przyszło jednak tydzień później, kiedy otrzymałem informacje o tym, gdzie dokładnie wyjadę, do jakiej rodziny i w jakiej szkole będę się uczył. Najpierw dowiedziałem się, że wyjadę do Teksasu, do młodej rodziny z 5-letnim synem. Gdy już zacząłem wyobrażać sobie, jak tam będzie gorąco i że na pewno przez rok nie zobaczę śniegu, a na wyjazd wystarczą im letnie ubrania i klapki, nagle zobaczyłem, że dokumentach jest nazwisko innej osoby, czyli że informacje nie są dla mnie. Szybko zadzwoniłem do biura AC i rzeczywiście okazało się, że to pomyłka. Powiedziano mi, że wyjadę w nieco inny rejon, jedyne 2.500 km od Teksasu, czyli do Scio w stanie Nowy Jork, niedaleko Buffalo i wodospadów Niagara. Szybko przejrzałem dane, mapy itp. i dowiedziałem się, że Scio ma 1800 mieszkańców, do szkoły będę mieć 500 metrów, w miejscowości jest bankomat, sklep spożywczy, sklep z bronią, szkoła, dwa kościoły i gospodarstwo mleczarskie. Dość duża zmiana w porównaniu z mieszkaniem w prawie dwumilionowym mieście i spędzaniem średnio 2h dziennie w korkach oraz kilkudziesięcioma sklepami spożywczymi w okolicy. Sklep w Scio nazywa się „the store”, czyli pewnie można kupić w nim wszystko…
Po zapoznaniu się z informacjami o rodzinie, znalazłem na facebooku córkę z rodziny goszczącej (moją rówieśniczkę) i napisałem do niej, żeby się przywitać. Odpisała mi prawie natychmiast, w ciągu kilku godzin nawiązałem kontakt z całą rodziną, łącznie z babcią i kilkorgiem dzieci ze szkoły. Okazało się, że w rodzinie jest czworo dzieci: trzy dziewczyny w wieku 15 , 18, 19 lat i ich 16-letni brat.
Wymieniliśmy setki wiadomości w ciągu kilku dni, rozmawialiśmy już na Face Time. Gdy rodzina goszcząca dowiedziała się, że gram na pianinie, w ciągu kilku godzin poruszyła całą lokalną społeczność, aby znaleźć mi pianino do wypożyczenia na cały rok szkolny. Znalazły się dwa, więc drugie trafi do innego Flexera w okolicy. Rodzina jest niesamowita, bardzo otwarta, pozytywna, nic nie jest dla nich trudne – po prostu zarażają optymizmem. Ciągle podkreślają, że chcą, abym się dobrze u nich czuł. Otrzymałem już od nich tyle ciepłych słów i zainteresowania moją osobą, że aż trudno w to uwierzyć – mają przecież 4 dzieci, oboje rodzice pracują, w tym czasami w weekendy, a korespondują ze mną praktycznie codziennie, pytają o różne rzeczy, nawet o to, jaki chcę mieć kolor ścian w moim pokoju. Ponieważ muszę w trakcie programu przepracować co najmniej 50 godzin dla lokalnej społeczności, już podali mi kilka pomysłów jak mogę to zrobić i zapewnili, że w wielu inicjatywach będę mógł uczestniczyć wspólnie z nimi – np. w roznoszeniu posiłków w Święto Dziękczynienia dla osób samotnych i niewychodzących z domu.
Rodziny goszczące to również niesamowity aspekt programu Flex – goszczą uczestników programu jako wolontariusze i muszą spełnić wysokie wymagania, aby taką rodziną zostać. Robią to po to, aby poznać inne kultury i aby uczestnicy programu mogli poznać Amerykę. Nie otrzymują za to żadnego wynagrodzenia. Niektóre rodziny goszczą uczniów z innych części świata od lat – co roku z innego kraju. W mojej rodzinie będę pierwszym „wymieńcem”. Rodzina ma polskie korzenie i polskie nazwisko, ale jako drugie pokolenie urodzone i wychowane już w USA, nie mówią po polsku, choć babcia wciąż robi pierogi i gołąbki. Ze względu na swoje korzenie chcieli przyjąć kogoś z Polski – jest to częsty trend, że potomkowie polskich emigrantów poszukują kontaktów z krajem i kulturą dziadków.
Również szkoły goszczą uczestników jako wolontariusze. W mojej szkole będzie 6 osób z wymiany w okolicy (w ramach tej samej organizacji goszczącej, ale w innych szkołach) – osoby z Niemiec, Włoch, Litwy, Ukrainy, Surinamu, Brazylii, Izraela, Mołdawii, Macedonii, Francji plus kilka innych, których narodowości jeszcze nie znam. Będę prawdopodobnie chodzić do tej samej klasy, co syn i córka z rodziny. Odezwała się już do mnie mama nauczyciela muzyki ze szkoły, zapewniając, że na pewno będę miał okazję realizować się muzycznie.
Na razie wciąż nie wierzę, że to się dzieje naprawdę i wiem, że przyjdą mniej kolorowe dni i aspekty tego wyjazdu, ale wierzę, że to będzie wspaniały rok! Mam nadzieję poznać wiele osób, amerykańską kulturę od podszewki, zwiedzić Nowy Jork i zobaczyć wodospady Niagara. Przypuszczam, że będę robić wiele rzeczy, które nawet jeszcze nie przyszły mi do głowy. Spodziewam się, że za rok opowiem Wam, jak spotkałem niedźwiedzia po drodze do szkoły – podobno w Scio jest to możliwe. Trzymajcie kciuki!!!
Więcej informacji o programie:
Flexer – uczestnik programu FLEX (Future Leaders Exchange Program). Jest to program w całości finansowany przez rząd USA i administrowany przez American Councils for International Education. Organizacja ta powstała w 1974 roku i jest międzynarodową organizacją non-profit, której celem jest wzrost wzajemnego porozumienia pomiędzy krajami, wymiana poglądów między ludźmi oraz wzmocnienie współpracy poprzez rozwój edukacji. Program umożliwia spędzenie roku szkolnego w amerykańskiej szkole średniej uczniom z krajów byłego bloku wschodniego, w tym (od trzech lat) z Polski.